[...] Kiedyś określenia typu „mól książkowy” czy „pożeracz książek” miały
(dla mnie; uściślam, bo podobne nazewnictwo nadal jest in plus wśród
właśnie moli) pozytywne znaczenie. Ot, ktoś kto to dużo czyta. Może
trochę wariat, ale nieszkodliwy i sympatyczny. Nieco outsider, trochę
dziwak – ale osoba, z którą warto porozmawiać.
Dziś mól to częściej książkoholik. Nigdy nie uważałam, że bycie uzależnionym to powód do dumy. Oczywiście, pojęcia książkoholik nie używa się w znaczeniu zbliżonym do alkoholika czy morfinisty, uziemionych swoimi nałogami. Mimo zmrużenia oka, nie mogę jednak uznawać tego słowa za fortunne. Książkoholicy mi w tym nie pomagają.
W przypadku mola, człowieka całkiem wyparł czytelnik. To po pierwsze. Cenię sobie ludzi, dopiero potem czytelników, melomanów, kinomaniaków, gotów, hipisów, katolików, ateistów, białych, Chińczyków, czarodziejów czy mugoli. Mól tę kolejność wywraca na nice. Rozmowy o książkach rzadko schodzą w jego towarzystwie na dyskusje o literaturze (sic!), a jeszcze częściej osoba taka nie ma pojęcia, co dzieje się za oknem.
Nie ma też co liczyć na tolerancję mola dla innych pasji. Jeżeli nie czytasz, obsztorcuje cię od razu. Nieważne, że masz inne, nie gorsze bziki. Jeśli czytasz, możesz liczyć na akt łaski, aczkolwiek musisz poddać się prześwietleniu: ile, co, kiedy i czy zawsze, kiedy można. Trzeba odmówić lekturę jak paciorek – aj-aj, ciuś-ciuś, gdy tego nie zrobisz. Dochodzi do sytuacji kuriozalnej, w której „zwykły” czytacz, niemający do tej pory styczności z całą społecznością „okołoksiążkowców”, może poczuć się jak normals wpuszczony do subkultury. Czytać już nie wystarczy. Należy czytać na pełnym gazie.
Nie ma nic złego w czytaniu wiele, robieniu sobie list czytelniczych i ściągawek, kolekcjonowaniu książek, zapełnianiu kolejnych regałów.. Nie ma. Problem pojawia się wtedy, kiedy mól postanawia wszystkich wokół poinformować o swoim… zmartwieniu. Zmartwieniu! Razem z innymi podobnymi sobie przekracza kilkukrotnie czy nawet kilkusetkrotnie krajową średnią czytelniczą. Kupuje, pożycza, dostaje egzemplarze darmowe. To przecież świetnie! Świetnie? Ależ skąd!
Molowi nie wystarczy, że sam czyta i nawróci innych (nawróci, nie przekona, bo to już prawie religijne posłannictwo; więcej niż z asertywnym, promocyjnym podejściem do popularyzacji książek, fanatyczna misja ma niekiedy wspólnego z konkwistą; nieczytającego najpierw trzeba zawstydzić, wypłukać z brudów, potem dopiero brać na przemiał). Mól musi jeszcze wejść na szeroką orbitę całego „bycia w książkowym eterze”. Jeśli go zapytać, czy mądre jest kolekcjonowanie wzorów na paznokcie przez dziewczynę w blond włosach i różowej mini – to bardzo oględnie (mole nie chcą, by ktoś ich oskarżał o uleganie stereotypom) wskaże, że …owszem, no hm, może i niemądre to nie jest, ale większej wartości w sumie nie ma, no i… Stop. A czy stosiki i wyliczenia, rankingi, wyścigi, akcje i wyzwania – to nie jest w pewnym sensie to samo, co kolekcjonowanie wzorków, figurek czy lalek Barbie? [...]
Całość felietonu na Latającej Holerze, statku co prawda kosmicznym, lecz przeze mnie zilustrowanej jako romantyczny żaglowiec. Zapraszam do lektury i polemiki!
Dziś mól to częściej książkoholik. Nigdy nie uważałam, że bycie uzależnionym to powód do dumy. Oczywiście, pojęcia książkoholik nie używa się w znaczeniu zbliżonym do alkoholika czy morfinisty, uziemionych swoimi nałogami. Mimo zmrużenia oka, nie mogę jednak uznawać tego słowa za fortunne. Książkoholicy mi w tym nie pomagają.
W przypadku mola, człowieka całkiem wyparł czytelnik. To po pierwsze. Cenię sobie ludzi, dopiero potem czytelników, melomanów, kinomaniaków, gotów, hipisów, katolików, ateistów, białych, Chińczyków, czarodziejów czy mugoli. Mól tę kolejność wywraca na nice. Rozmowy o książkach rzadko schodzą w jego towarzystwie na dyskusje o literaturze (sic!), a jeszcze częściej osoba taka nie ma pojęcia, co dzieje się za oknem.
Nie ma też co liczyć na tolerancję mola dla innych pasji. Jeżeli nie czytasz, obsztorcuje cię od razu. Nieważne, że masz inne, nie gorsze bziki. Jeśli czytasz, możesz liczyć na akt łaski, aczkolwiek musisz poddać się prześwietleniu: ile, co, kiedy i czy zawsze, kiedy można. Trzeba odmówić lekturę jak paciorek – aj-aj, ciuś-ciuś, gdy tego nie zrobisz. Dochodzi do sytuacji kuriozalnej, w której „zwykły” czytacz, niemający do tej pory styczności z całą społecznością „okołoksiążkowców”, może poczuć się jak normals wpuszczony do subkultury. Czytać już nie wystarczy. Należy czytać na pełnym gazie.
Nie ma nic złego w czytaniu wiele, robieniu sobie list czytelniczych i ściągawek, kolekcjonowaniu książek, zapełnianiu kolejnych regałów.. Nie ma. Problem pojawia się wtedy, kiedy mól postanawia wszystkich wokół poinformować o swoim… zmartwieniu. Zmartwieniu! Razem z innymi podobnymi sobie przekracza kilkukrotnie czy nawet kilkusetkrotnie krajową średnią czytelniczą. Kupuje, pożycza, dostaje egzemplarze darmowe. To przecież świetnie! Świetnie? Ależ skąd!
Molowi nie wystarczy, że sam czyta i nawróci innych (nawróci, nie przekona, bo to już prawie religijne posłannictwo; więcej niż z asertywnym, promocyjnym podejściem do popularyzacji książek, fanatyczna misja ma niekiedy wspólnego z konkwistą; nieczytającego najpierw trzeba zawstydzić, wypłukać z brudów, potem dopiero brać na przemiał). Mól musi jeszcze wejść na szeroką orbitę całego „bycia w książkowym eterze”. Jeśli go zapytać, czy mądre jest kolekcjonowanie wzorów na paznokcie przez dziewczynę w blond włosach i różowej mini – to bardzo oględnie (mole nie chcą, by ktoś ich oskarżał o uleganie stereotypom) wskaże, że …owszem, no hm, może i niemądre to nie jest, ale większej wartości w sumie nie ma, no i… Stop. A czy stosiki i wyliczenia, rankingi, wyścigi, akcje i wyzwania – to nie jest w pewnym sensie to samo, co kolekcjonowanie wzorków, figurek czy lalek Barbie? [...]
Całość felietonu na Latającej Holerze, statku co prawda kosmicznym, lecz przeze mnie zilustrowanej jako romantyczny żaglowiec. Zapraszam do lektury i polemiki!