czwartek, 27 czerwca 2013

Kulka kurzu i perła. O urokach nadmiaru



 Nie wszystkie stare książki pożółkły w pamięci –
niektóre żyją dłużej od „…Smutku” Saganki.
Oto śmieszny Don Kichot przyjeżdża z La Manczy
jakby wiedział, że spłowiał nam obraz „La Strady”.

I nie zawsze umiemy dobrze wytłumaczyć ,
dlaczego po współczesnych dziełach i balladach
jeszcze nieraz wracamy do książek Conrada –
do Jima, który życie ujmował inaczej.*



Porządki w domowej biblioteczce nie kojarzą mi się z wakacjami. Zasadniczo pasują do nich głównie dwie pory: zimowa, przed świętami Bożego Narodzenia i wczesnowiosenna. Pierwsza, bo podniosłość daty nie licuje z bałaganem. I chociaż nie jestem zwolenniczką podejścia: „Wypiorę, wyprasuję, zapastuję, ugotuję, a w Wilię będę zdychać, bo padam z nóg, jednak uszka są, ach, uszka są!” – to sądzę, że milej się robi, kiedy śnieg za oknem (o ile jest), jak biały, nakrochmalony obrus Pana Boga – czystością współgra z otoczeniem domowym. Do tego zimą można skutecznie (przepraszam, że tak w profanum schodzę teraz)… wymrozić roztocza. A i miejsce na nowe książki, te spod choinki, zrobi się przy okazji, jeśli bezpardonowa walka z kurzem frontem dosięgnie biblioteczki.

Druga okazja porządkowa to czas przemian i zakasywania rękawów. Zanim jeszcze buchnie majem, wiosna, o ile nie jest zbyt marudna (tym razem była), samą swoją obecnością jest w stanie wszystko, co pozimowe, rozruszać i ożywić. „Wiosenne porządki”, taki mały rytuał przejścia każdej gospodyni domowej, nie omijają również bibliofilów. Ale nie tylko praktyczny i higieniczny wymiar za nim stoi: aż chce się po prostu rozpędzić te wszystkie zakisłości (o, jakie ładne słówko wymyśliłam) pomrozowe, wytrzepać, przetrzepać, poprzestawiać. I szafę się wtedy przetrzepuje, i umysł oczyszcza, niejako wrzuca do pralki problem wraz z głową, jak to ujęła żartobliwie Maria Peszek w Rosole.

Porządki na wakacje?

Nie przeprowadzałam się na działkę (mieszkam w domku), nie robiłam generalnego oczyszczania półek, nie pakowałam książek na wyjazd… Bardzo prozaicznie: ogarniałam pierwszorzędny pieprznik, jakiego dorobiłam się wskutek przedłużonej zimy ciała, ducha i otoczenia. Tu musiałabym prawie powtórzyć wpis reaktywujący mój kapowniczek, więc ujmę rzecz krótko: przebrałam miarkę. Bałaganiarzem jestem, ale nawet takiego formatu paskuda ma limit tolerancji dla entropii w mieszkaniu.

Co wyczerpanie się tolerancji na bałagan ma wspólnego z wpisem, poza tym, że zawiera słowo biblioteczka i truizm o tym, iż miłośnik książek dba o nie?

Cóż, osiągnęłam już limit.
Miejsca, znaczy.
W pokoju. Na półkach. W biblioteczce.

Osiągnęłam ów limit, prawie nie kupując książek. Skarby ze strychu; książki po rodzicach, dziadkach, często dalszych członkach rodziny. Biblioteczne „odrzuty” z wojewódzkiej. Podarki, egzemplarze pożyczone, recenzenckie, od redakcji Schronu, literatura dziecięca z lat mleczaków i plasteliny oraz nieodłącznej zabawy w wojnę (no tak, to już wiecie, czemu moro w szablonie), tomiki poezji od przyjaciółki...

W tym wszystkim, oczywiście, zakupy własne też. Najróżniejsze. Dokonane czasami pod wpływem impulsu. Książki kupione niekiedy przy bardzo rozgrzanych policzkach i bardzo niezdrowych oczach nabywcy, by potem leżeć na półce po jednorazowym czytaniu, w pamięci odciśnięte nierówno, ledwo cząstkowo, jak atramentowa stopa czy ręka na papierze – z wypukłym podbiciem stopy tonącym w białej plamie, z nierównymi paluchami rozcapierzonej dłoni…

O niektórych wtórnie dowiedziałam się, że je mam. Przypomniałam sobie, że istnieją. Inne miałam przeczytać, odłożyłam…

A jednak pamiętam ich historie.

Każdej jednej.

Historie od momentu ich nabycia – zarówno tego właściwego nabycia, czyli kupna, wypożyczenia lub otrzymania niedawno, jak i nabycia-nienabycia: zauważenia, że daną rzecz mam, chociaż jako dziecko dawno czytałam to czy tamto; nabycia-dostrzeżenia.

Wiem, gdzie i w jakich okolicznościach kupiłam, co czułam, otrzymując, jakie plany sobie przyobiecywałam spełnić przy tej czy innej okazji. Niektóre książki spłowiały tak w treści, jak w formie: zachwyt nad lekturą nie dorósł z czytelnikiem. Więcej powiem: zalega mi nieco śmiecia na półkach. Często nawet fizycznie będącego śmieciem.

A jednak, bęc! – stało się, koniec – każdy egzemplarz został odkurzony, jak trzeba oczyszczony, ustawiony według klucza i wielkości. Cyrklowałam, cyrklowałam i wycyrklowałam z brakiem przestrzeni półkowej.

Uświadomiłam sobie, że ja chcę mieć. Wszystkie.
Razem z moimi pomyłkami w kwestii gustu i wydrapanymi na średnio ważkie dzieła pieniędzmi.
Razem z zapaszkiem starości, nędzy i rozpaczy niektórych egzemplarzy.

Chcę mieć książki z dzieciństwa, które kocham, choć ich nowszych zamienników nie brak, a własnych dzieci, póki co, nie mam. Nim będę ewentualnie miała, te moje wersje zdążą się rozpaść.

Uświadomiłam sobie, że chcę dać im szansę. Przypomnieć sobie ten kolejny raz i przypominać sobie raz za razem, kiedy sięgnę po miotełkę i odkurzacz. Zapachnie tanim sentymentalizmem, ale… Tak, jest coś magicznego w tym, że książka, którą zgubiłeś, wyrzekłeś się jej, wyrugowałeś ją z pamięci, często popełniając powyższe nikczemności niefrasobliwie i nieświadomie – nagle wypada Ci spomiędzy innych tomiszczy. Nie znam tego, co to, skąd to, czytasz, sprawdzasz. Wcześniej bierzesz, kartkujesz. Aż zaczynasz podczytywać, przebierać palcami, cmokać, kląskać, wołać „Aha!” i dziwić się. A przecież już dawno to tam było i Ty tam też, Czytelniku, byłeś. W swoich książkach, które jednak kupiłeś, choć zaprzaństwo salonowe każe Ci stwierdzić inaczej. Byłeś w myślach dziadków i rodziców, którzy daną rzecz zakupili, podarowali Ci, umieścili na półkach.

Tak rozpamiętując i przeglądając, musiałam rozłożyć porządkowanie na raty. Co i rusz wracałam do jakiegoś tytułu. Aż się ściemniło. Wtedy pomyślałam, że moje stare książki lepiej niż cokolwiek, tak sobie po cichutku trwając, ukoiły gorączkę nerwów, związaną z pośpiechem współczesnego bytowania. Czytania również. Czytania, znania, planowania, kupowania. Zadziałały jak remedium, pokazując, że to fajne jest bardzo: tak sobie porządkować półki ślimaczo, tak sobie kartkować książeczki powoli, tak przekładać z wolna…Czytać i poznawać w swoim tempie, umieszczać na półkach kawałki tej istoty, którą się było dwa, trzy cztery, czternaście, dwadzieścia lat temu…

Nie, nie jestem fetyszystką farby drukarskiej i kleju. Nie daję się porwać mitom o niepowtarzalności wąchania książek i akcesoriów papierniczych. Ale nie pozbędę się długo tych milusińskich zbieraczy kurzu. Niech sobie zbierają, a ja nigdy nie będę mieć wymówki, że brak mi „czegoś do czytania”. Bo mam. I to „czegoś”, ten niekonkret, ukryty między stronicami książek wcale nie najbardziej chcianych, jest w tym najfajniejszy. Nie pamiętałam, że mam w zbiorze autora takiego, jak Feliksiak. Nie sądziłam, że tak świetnie pasowałby do recenzji Tajfunu(…). Ba, pasowałby bardzo do spostrzeżeń na nieco inny, podobny temat – można by się zastanowić nad jedno- i wielorazowością książek w ogóle** (regres powieści jako wielowątkowej, wyczerpującej różne płaszczyzny odniesienia literatury bardzo by się tu, dla przykładu, nadawał). Tak się jednak stało, że Stare książki poety odczytałam w nieco przewrotny sposób (na nowoczesnych mat(chał)turach orzeczono by, iż niezgodnie z kluczem).

Wiem jedno: Nie rzucę byle gdzie knig starszych tylko dlatego, że wśród kolorowych nowych okładek wyglądają ubogo. Nie pozbędę się staroci, bo „toto to można wszędzie wypożyczyć” i „w ogóle, teraz to się klasykę ładnie wydaje”, a dorosły człowiek „nie czyta książek dla dzieci”. I z tego, tamtego czy innego powodu, które każą mi uszczuplić biblioteczkę, bo przecież i tak czytam nieco inne rzeczy. Póki książki będą na mnie patrzeć, będę się starała je zatrzymać, być może w ostateczności wymieniając, lecz nie wyrzucając. Ale zapewne zmięknie mi serce, nim książkom zabraknie oczu. Kto wie, może przy następnym sprzątaniu wypadnie mi inny wiersz i
znów będę mieć pretekst do napisania notki.

*Jerzy Stefan Feliksiak – Stare książki. Wiersz pochodzi z tomiku Ten ciemny krzyż powietrza, wyd. Oficyna Bibliofilów, Łódź 1994
** Temat zainspirowany przez Dabudubida

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz