Gdybym była celebrytką, mogłabym
sobie zafundować blogerski comeback w stylu „Specynka znów na salonach Sieci”.
Ponieważ jednak salony zastępuje mi zabałaganiony pokój, zaciemniany przedziwną
konstrukcją z zasłon, firany, ręcznika, spinek do włosów i kufla od piwa,
pełnego przyborów do pisania (zasłony wiszą, firana wisi, kubek obciąża
zasłonę, by uszczelniała szparę w oknie, a spinki i ręcznik niwelują resztę prześwitów),
sieć jest dla mnie za duża i ma zbyt gęste oczka, a podejmując się pisania
tutaj, złożyłam obietnicę przede wszystkim sobie – zamiast comebacku będzie
zielony dymek optymizmu z czaszki. Dymek nadziei, który zmusza, żeby coś tu
skrobnąć po takim zastoju. Choćby tak skomplikowane jak na XXI wiek zdanie, jak
wyżej. Ha...
Otóż, dopadł mnie kryzys, bęc, zasłony opadły, nie ma pod moim milczeniem blogowym żadnej fantastycznej przygody. Wbrew temu co sądzi mój znajomy Adam (pozdrawiam go z tego miejsca razem z detektywem Marianem!), nie porwało mnie UFO, nie wessały otwarte nagle wrota do innego wymiaru, nie uwiódł bladolicy wampir (zresztą, nie są w moim typie). Nie rozłupała ziemi pradawna Godzilla (ta, która na Schronie robi nieprzyzwoite rzeczy, wyjaśnienie w słowniku okołoschronowym), zabierając ze sobą w rozpadlinę i autorkę, i skromny jej dobytek. Nie zjawili się smutni panowie w ciemnych płaszczach, nie było spisku, tsunami i krachu na giełdzie. Właściwie to nawet szkoda, bo do słowa „kryzys” miałabym lepszą podbudowę ideologiczną, podstawę uprawomocniającą jakoś użycie tego słowa, które w starzejącej się Europie brzmi raczej złowieszczo… A jednak kryzys był. Kryzysik, no. Kryzysek. Swoją drogą, Kryzys, Kryzysek… „Kryzysku, posmaruj mamusi plecy”. Nazywają dzieci „Jabłko” albo „Dąb”, to kiedy na mnie przyjdzie kryska, będę może mieć Kryzyska? Drżyjcie, nie wiem co zrobię za rok, dwa, więc i tym bardziej nie wiem, co za cztery czy czternaście. Wy też nie wiecie, inaczej nie przeglądalibyście się w książkach jak w pękniętym lustrze, ze zdumieniem stwierdzając, że na miejscu mordercy też zabilibyście tę starą flądrę. Należało się babie, a co. Gderać tyle nie musiała… No tak, to tylko książki...
Otóż, dopadł mnie kryzys, bęc, zasłony opadły, nie ma pod moim milczeniem blogowym żadnej fantastycznej przygody. Wbrew temu co sądzi mój znajomy Adam (pozdrawiam go z tego miejsca razem z detektywem Marianem!), nie porwało mnie UFO, nie wessały otwarte nagle wrota do innego wymiaru, nie uwiódł bladolicy wampir (zresztą, nie są w moim typie). Nie rozłupała ziemi pradawna Godzilla (ta, która na Schronie robi nieprzyzwoite rzeczy, wyjaśnienie w słowniku okołoschronowym), zabierając ze sobą w rozpadlinę i autorkę, i skromny jej dobytek. Nie zjawili się smutni panowie w ciemnych płaszczach, nie było spisku, tsunami i krachu na giełdzie. Właściwie to nawet szkoda, bo do słowa „kryzys” miałabym lepszą podbudowę ideologiczną, podstawę uprawomocniającą jakoś użycie tego słowa, które w starzejącej się Europie brzmi raczej złowieszczo… A jednak kryzys był. Kryzysik, no. Kryzysek. Swoją drogą, Kryzys, Kryzysek… „Kryzysku, posmaruj mamusi plecy”. Nazywają dzieci „Jabłko” albo „Dąb”, to kiedy na mnie przyjdzie kryska, będę może mieć Kryzyska? Drżyjcie, nie wiem co zrobię za rok, dwa, więc i tym bardziej nie wiem, co za cztery czy czternaście. Wy też nie wiecie, inaczej nie przeglądalibyście się w książkach jak w pękniętym lustrze, ze zdumieniem stwierdzając, że na miejscu mordercy też zabilibyście tę starą flądrę. Należało się babie, a co. Gderać tyle nie musiała… No tak, to tylko książki...
No właśnie, książki… Przedłużająca się tego roku zima fantastycznie przypasowała mi wprawdzie do lektury Dukajowego Lodu (świetnego), jednak też walnie przyczyniła do bujnego wzrostu niechciejstwa, pospolitego burczenia, wreszcie psychicznej rejterady z życia, poprzedzonej tumiwisizmem, ciężkim od czarnych chmur, dołkiem bolesnym jak suchy zębodół i tak zwanym bubaniem na wszystko. W końcu jednak, musiałam przewrócone podnieść, kiedyś się wziąć, jak w piosence. Wzięłam – i chyba właśnie wtedy zaczęła się pogoda, mimo opieszałości tej zaokiennej, dopiero co wyklutej.

A że się wzięłam, jako rzekłam, to jeszcze sobie tu posiedzę. Dlatego [możliwe, że] Lektura Specjalna zmartwychpowstanie. W kolejce recenzje z ostatnio czytanych lektur, a także brakujące Recedycje.
Emanacja i Godzilla* czuwają.
*Wyjaśnienia na Trzynastym Schronie
Pozostaje mi tylko potwierdzić i być świadkiem, chyba jednak odrodzenia a nie z martwych powstania :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki
A.