wtorek, 5 lutego 2013

Czasoumilacz w taryfie standardowej

  
Andrzej Pilipiuk – Operacja Dzień Wskrzeszenia

Autor: Andrzej Pilipiuk
Tytuł: Operacja Dzień Wskrzeszenia
Tytuł oryginalny: -
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2012 (przybliżona) – wydanie nowe (okładka); kwiecień 2006 – pierwsze wydanie; 2010 – wydanie recenzowane
ISBN: 978-83-7574-749-2
Liczba stron: 496
Gatunek/Kategoria: fantastyka, historia alternatywna, political fiction, science fiction, sci-fi

Ocena: 5/10
 

Podróże w czasie najświeższym motywem w fantastyce nie są. Ba, należą wręcz do tych bardziej anachronicznych, obecnych już w pionierskich dziełach gatunku, z Wehikułem czasu Wellsa na czele. 

Popularność motywu to pierwszy krok do tego, by jego użycie we współczesnej książce spartaczyć. Drugim jest niedająca się do końca wyrugować naiwność – przemieszczanie się w czasie można próbować uzasadnić na wiele sposobów, jednak próg nieprawdopodobieństwa, na tle innych wątków i fabuł fantastycznych, jest tu bardzo wysoki. 

Wydana kilka lat temu Operacja Dzień Wskrzeszenia Andrzeja Pilipiuka odświeża przewałkowany temat. Tym razem majstrowanie w historii ma przynieść odrodzenie postapokaliptycznej Polsce. Polsce, która wskutek ataku terrorystycznego odpaliła swoje nieliczne atomówki, mieszając się w Trzecią Wojnę Światową. Skutki były do przewidzenia: opłakane. Odwrócić je próbują naukowcy z Instytutu Fizyki Doświadczalnej w Warszawie, wysyłając w przeszłość młodych zdolnych: agentów wyszkolonych do czasopodróży. Ponieważ w historii zawsze ktoś jest winien, a jedna decyzja uruchamia domino innych – należy odkopać i winnego, i decyzje, a swoje prywatne cele poświęcić dla służby.

Taka fabuła, mimo ewidentnej prostoty, mogłaby zafrapować, podana w odpowiedniej formie. Niestety, kilka poważnych braków sprawia, że książka nie porywa, choć czyta się ją dość szybko i bez większych mąk.

Logika fabularna jest u Pilipiuka grubymi nićmi szyta. I tak na przykład, ostrzega się agentów przed ingerowaniem w przeszłość w większym stopniu, niż to konieczne, by uniknąć tzw. efektu motyla (inaczej: by zanadto w historii nie nabruździć). Jednocześnie zaś cała misja polega na wywołaniu podobnego skutku, tyle, że usprawiedliwionego interesem narodowym. „Niezniszczalny” element potrzebny do skoku w przeszłość okazuje się jak najbardziej zniszczalny i to w sytuacji bezlitośnie wręcz przewidywalnej (czytaj: tak bardzo niezawodny, że musi zaszwankować w którymś momencie, żeby akcja się skomplikowała). Inną rzecz, maciupkie ustrojstwo potrzebne bohaterowi, ten po prostu znajduje, bo antagoniście zza pazuchy wypadło. Młodziutcy agenci, rzuceni w wir poważnych zadań po ledwo kilku przyspieszonych testach, uciekają przed pościgiem i okazują zimną krew niczym rasowi kompani Bonda. Podobnych zabiegów à la deus ex machina jest więcej. Z kolei samo wyjaśnienie podróży w czasie przypomina trochę książki dla dzieci, które mają bawić, ucząc. Same niezbyt wyczerpujące, właściwie skrótowe objaśnienia, jak podróż w przeszłość jest w ogóle możliwa, kupuję w ciemno. Pomysł rzeczywiście jest świeży, niebanalny, a też nie chodzi o to, by rozpracowywać pozycję rozrywkową według drobiazgowej analizy, popartej zaawansowaną fizyką kwantową – co zresztą przekraczałoby i moją wiedzę, i kompetencje. Drażni natomiast wplatanie encyklopedycznych wyjaśnień, które wyglądają jak notatki uzupełniające, przyszpilone gdzieś tam dla porządku. 

Wrażenie porządkujących uzupełnień i konieczności pisania jakkolwiek, byle akcja toczyła się naprzód, potęgowane jest przez dwa kolejne minusy: formę i bohaterów. 

Bodaj najpoważniejszą wadą stylu powieści jest jego poprawność. Nie niepoprawność właśnie czy niestaranność (pewną kanciastość w literaturze rozrywkowej da się, nie ukrywajmy, przeżyć, zwłaszcza jeśli treść wciąga), lecz poprawność, ugrzecznienie, niewychodzenie poza bezpieczną przestrzeń krótkich, czytelnych zdań-komunikatów. Ugładzonych opisów i scen, następujących punkt po punkcie, według niewidocznej – ale dającej się wyczuć – „ściągawki”. Ściągawki, która przewiduje to, to i tamto, według klucza, ale już nie rozróżnia momentów spowolnienia akcji, by, na przykład, dodać coś ciekawego do sylwetki bohatera lub rozszerzyć zagadnienia zaledwie wzmiankowane, przez co sprawiają wrażenie „odfajkowanych”. Powtarzający się w książce kilkukrotnie element, mający naprowadzić na trop pewnej zagadki, autor na końcu… sam przypomina czytelnikowi, niejako przez drogowskaz: „To był ważny motyw, sprawdź na stronie XXX”. I nie wiem, co jest większym chichotem losu: fakt, że czytając, nie znalazłam owego motywu (do tego stopnia monotonne wydały mi się opisy), czy to, że sam Pilipuk musiał mnie i innych opornych wybawiać z opresji, o elemencie zagadkowym wspominając wprost. Naturalistyczny opis zniszczonej Warszawy czy siedemnastowiecznej epidemii dżumy – robiłyby większe wrażenie, gdyby w opisach było nieco więcej zwyczajnego piękna. A tak? Sceny z zadżumionej Warszawy tylko nudzą, choć ich naturalizm sam w sobie robi wrażenie.

Nudzą, bo i nie ma też komu kibicować. Nawet jeśli przyjmiemy, że na „skoczków” w przeszłość wybierano jednostki wyjątkowe, to gdyby zamienić Pawła, Sławka, Filipa, Michała – imionami (czy też imiona sylwetkami) – nie byłoby większej różnicy. Młodzi ludzie, w wieku przypadającym na dzisiejszych licealistów i studentów, nie mają żadnych cech indywidualnych poza paroma wnioskami z testów psychologicznych, podanych w formie lakonicznych wtrętów w rozmowach uczonych. Natomiast wiedzą, opanowaniem, formą – błyszczą wszyscy równo. Do tego prowadzą dość sztucznie brzmiące dialogi. Są, bo są. Jeśli Magda ma piękny uśmiech, to tylko dlatego, że zostało to napisane. Być może dzielni młodzieńcy, wraz z towarzyszącą im dziewoją pasowaliby na złotą młodzież warszawską, młodzież polską, która oddawała życie w powstaniach i zrywach, kolportowała w PRL nielegalne ulotki, a w wieku lat osiemnastu zakładała rodzinę. A jednak, choć wcale nie zamierzam narzekać na tę dzisiejszą, młodzież z książki Pilipiuka odbieram bardziej jako wyraz tęsknoty za pewnym wzorem młodego inteligenta niż jako portret współczesnego studenta czy ucznia. Bardziej już wiarygodni byliby młodzi z przeszłości, trafiający do roku 2014, niż modele na odwyrtkę.

Niewiarygodność bohaterów ujmuje powieści wiele. A szkoda, bo są i duże plusy.

Plusy za detal, za odmalowaną na kartach powieści Warszawę. Mimo iż wypomniałam niejako jakość opisów, to ich zawartość oceniam jako soczystą i interesującą. I podobają mi się, mimo powracającego uczucia, że scenografia służy jako wypełniacz. Ulice, uliczki, piękne na nich damy i eleganccy panowie, z drugiej strony – łachmaniarze wynoszący zarażone trupy. Kontrasty więziennej celi i eleganckiej cukierni z łakociami, które aż chce się schrupać. Stara szkoła z woźnym podzwaniającym ręcznym dzwonkiem, niefarbowane wędliny, prawdziwa skóra, opium, komiśniak i wino. Książka przeszłością Polski wręcz pachnie, szkoda, że zapachy są nietrwałe, chciałoby się je zatrzymać dłużej – razem z sympatią dla bohaterów i w ogóle jakąś pamięcią o książce. Operacja… w głowie nie zostaje, bo akcja toczy się aż zbyt wartko, (coś łatwo przyszło i łatwo poszło), a mimo tego trudno dać się jej porwać. Rozczarowuje też zakończenie, sprawia wrażenie dosztukowanego.

Podsumowując, książkę polecam jako prosty czasoumilacz, aplikowany, gdy zmęczenie daje się we znaki i szukamy czegoś niezobowiązującego. Lub kiedy brak pod ręką lepszej lektury. Nie rozczarują się też ci, którzy lubią rzeczy tak złe, że aż dobre (każdy chyba zna to zjawisko), szukający książki do pociągu i czytelnicy młodociani. Dla tych ostatnich książka Pilipiuka będzie nawet wskazaną – to, co mogłoby drażnić dorosłego, całkiem serio można traktować jako dobre treści dla młodszych: a nuż złapią bakcyla nauk ścisłych, pomyślą, że historia to fajna i niegłupia rzecz, pozytywnie zawstydzą się niewiedzą o przeszłości, próbując ją potem zamienić na wiedzę, zobaczą w bohaterach godną naśladowania dojrzałość i odpowiedzialność. Gdyby nie grzeczne, oszczędne i w zasadzie pełniące rolę dodatku opcjonalnego sceny erotyczne, można by nawet nazwać Operację… książką młodzieżową.

Wszyscy ci, którzy liczyli na ambitniejszą nieco restaurację zaśniedziałego motywu podróży w czasie, z mocniejszą podporą naukową czy logiczną, na nieco bardziej skłaniającą ku refleksji jego obudowę – mogą się srodze zawieść. Dla tej grupy czytelników garść pomysłów i fajerwerki w postaci szczegółów historycznych – mogą się okazać zachętą niewystarczającą. Nawet jeśli „tylko” o rozrywkę chodzi.

2 komentarze:

  1. Pilipiuk to już właściwie nie pisarz, tylko producent beletrystycznej masówki. Bardzo ładnie to uchwyciłaś w recenzji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo to jest książka stricte młodzieżowa i autor nigdy tego nie ukrywał. Dlatego sceny erotyczne są grzeczne - pisane pod 13-latków. Dlatego bohaterowie są jednowymiarowo szlachetni i odważni. I stąd cała dydaktyka historyczna...

    OdpowiedzUsuń