Tytuł: Operacja Dzień Wskrzeszenia
Tytuł oryginalny: -
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2012 (przybliżona) – wydanie nowe (okładka); kwiecień 2006 – pierwsze wydanie; 2010 – wydanie recenzowane
ISBN: 978-83-7574-749-2
Liczba stron: 496
Gatunek/Kategoria: fantastyka, historia alternatywna, political fiction, science fiction, sci-fi
Ocena: 5/10
Podróże w czasie najświeższym motywem w fantastyce nie są. Ba, należą wręcz do tych bardziej anachronicznych, obecnych już w pionierskich dziełach gatunku, z Wehikułem czasu Wellsa na czele.
Popularność
motywu to pierwszy krok do tego, by jego użycie we współczesnej książce
spartaczyć. Drugim jest niedająca się do końca wyrugować naiwność –
przemieszczanie się w czasie można próbować uzasadnić na wiele sposobów, jednak
próg nieprawdopodobieństwa, na tle innych wątków i fabuł fantastycznych, jest
tu bardzo wysoki.
Wydana
kilka lat temu Operacja Dzień
Wskrzeszenia Andrzeja Pilipiuka odświeża przewałkowany temat. Tym razem
majstrowanie w historii ma przynieść odrodzenie postapokaliptycznej Polsce.
Polsce, która wskutek ataku terrorystycznego odpaliła swoje nieliczne atomówki,
mieszając się w Trzecią Wojnę Światową. Skutki były do przewidzenia: opłakane.
Odwrócić je próbują naukowcy z Instytutu Fizyki Doświadczalnej w Warszawie,
wysyłając w przeszłość młodych zdolnych: agentów wyszkolonych do czasopodróży.
Ponieważ w historii zawsze ktoś jest winien, a jedna decyzja uruchamia domino
innych – należy odkopać i winnego, i decyzje, a swoje prywatne cele poświęcić
dla służby.
Taka
fabuła, mimo ewidentnej prostoty, mogłaby zafrapować, podana w odpowiedniej
formie. Niestety, kilka poważnych braków sprawia, że książka nie porywa, choć
czyta się ją dość szybko i bez większych mąk.
Logika
fabularna jest u Pilipiuka grubymi nićmi szyta. I tak na przykład, ostrzega się
agentów przed ingerowaniem w przeszłość w większym stopniu, niż to konieczne,
by uniknąć tzw. efektu motyla (inaczej: by zanadto w historii nie nabruździć).
Jednocześnie zaś cała misja polega na wywołaniu podobnego skutku, tyle, że
usprawiedliwionego interesem narodowym. „Niezniszczalny” element potrzebny do
skoku w przeszłość okazuje się jak najbardziej zniszczalny i to w sytuacji
bezlitośnie wręcz przewidywalnej (czytaj: tak bardzo niezawodny, że musi
zaszwankować w którymś momencie, żeby akcja się skomplikowała). Inną rzecz, maciupkie
ustrojstwo potrzebne bohaterowi, ten po prostu znajduje, bo antagoniście zza
pazuchy wypadło. Młodziutcy agenci, rzuceni w wir poważnych zadań po ledwo
kilku przyspieszonych testach, uciekają przed pościgiem i okazują zimną krew
niczym rasowi kompani Bonda. Podobnych zabiegów à la deus ex machina jest
więcej. Z kolei samo wyjaśnienie podróży w czasie przypomina trochę książki dla
dzieci, które mają bawić, ucząc. Same niezbyt wyczerpujące, właściwie skrótowe
objaśnienia, jak podróż w przeszłość jest w ogóle możliwa, kupuję w ciemno.
Pomysł rzeczywiście jest świeży, niebanalny, a też nie chodzi o to, by
rozpracowywać pozycję rozrywkową według drobiazgowej analizy, popartej
zaawansowaną fizyką kwantową – co zresztą przekraczałoby i moją wiedzę, i
kompetencje. Drażni natomiast wplatanie encyklopedycznych wyjaśnień, które
wyglądają jak notatki uzupełniające, przyszpilone gdzieś tam dla porządku.
Wrażenie
porządkujących uzupełnień i konieczności pisania jakkolwiek, byle akcja toczyła
się naprzód, potęgowane jest przez dwa kolejne minusy: formę i bohaterów.
Bodaj
najpoważniejszą wadą stylu powieści jest jego poprawność. Nie niepoprawność
właśnie czy niestaranność (pewną kanciastość w literaturze rozrywkowej da się,
nie ukrywajmy, przeżyć, zwłaszcza jeśli treść wciąga), lecz poprawność,
ugrzecznienie, niewychodzenie poza bezpieczną przestrzeń krótkich, czytelnych
zdań-komunikatów. Ugładzonych opisów i scen, następujących punkt po punkcie,
według niewidocznej – ale dającej się wyczuć – „ściągawki”. Ściągawki, która
przewiduje to, to i tamto, według klucza, ale już nie rozróżnia momentów
spowolnienia akcji, by, na przykład, dodać coś ciekawego do sylwetki bohatera
lub rozszerzyć zagadnienia zaledwie wzmiankowane, przez co sprawiają wrażenie
„odfajkowanych”. Powtarzający się w książce kilkukrotnie element, mający
naprowadzić na trop pewnej zagadki, autor na końcu… sam przypomina
czytelnikowi, niejako przez drogowskaz: „To był ważny motyw, sprawdź na stronie
XXX”. I nie wiem, co jest większym chichotem losu: fakt, że czytając, nie
znalazłam owego motywu (do tego stopnia monotonne wydały mi się opisy), czy to,
że sam Pilipuk musiał mnie i innych opornych wybawiać z opresji, o elemencie
zagadkowym wspominając wprost. Naturalistyczny opis zniszczonej Warszawy czy
siedemnastowiecznej epidemii dżumy – robiłyby większe wrażenie, gdyby w opisach
było nieco więcej zwyczajnego piękna. A tak? Sceny z zadżumionej Warszawy tylko
nudzą, choć ich naturalizm sam w sobie robi wrażenie.
Nudzą,
bo i nie ma też komu kibicować. Nawet jeśli przyjmiemy, że na „skoczków” w
przeszłość wybierano jednostki wyjątkowe, to gdyby zamienić Pawła, Sławka,
Filipa, Michała – imionami (czy też imiona sylwetkami) – nie byłoby większej
różnicy. Młodzi ludzie, w wieku przypadającym na dzisiejszych licealistów i
studentów, nie mają żadnych cech indywidualnych poza paroma wnioskami z testów
psychologicznych, podanych w formie lakonicznych wtrętów w rozmowach uczonych.
Natomiast wiedzą, opanowaniem, formą – błyszczą wszyscy równo. Do tego prowadzą
dość sztucznie brzmiące dialogi. Są, bo są. Jeśli Magda ma piękny
uśmiech, to tylko dlatego, że zostało to napisane. Być może dzielni młodzieńcy,
wraz z towarzyszącą im dziewoją pasowaliby na złotą młodzież warszawską,
młodzież polską, która oddawała życie w powstaniach i zrywach, kolportowała w
PRL nielegalne ulotki, a w wieku lat osiemnastu zakładała rodzinę. A jednak,
choć wcale nie zamierzam narzekać na tę dzisiejszą, młodzież z książki
Pilipiuka odbieram bardziej jako wyraz tęsknoty za pewnym wzorem młodego
inteligenta niż jako portret współczesnego studenta czy ucznia. Bardziej już
wiarygodni byliby młodzi z przeszłości, trafiający do roku 2014, niż modele na
odwyrtkę.
Niewiarygodność
bohaterów ujmuje powieści wiele. A szkoda, bo są i duże plusy.
Plusy
za detal, za odmalowaną na kartach powieści Warszawę. Mimo iż wypomniałam
niejako jakość opisów, to ich zawartość oceniam jako soczystą i interesującą. I
podobają mi się, mimo powracającego uczucia, że scenografia służy jako
wypełniacz. Ulice, uliczki, piękne na nich damy i eleganccy panowie, z drugiej
strony – łachmaniarze wynoszący zarażone trupy. Kontrasty więziennej celi i
eleganckiej cukierni z łakociami, które aż chce się schrupać. Stara szkoła z
woźnym podzwaniającym ręcznym dzwonkiem, niefarbowane wędliny, prawdziwa skóra,
opium, komiśniak i wino. Książka przeszłością Polski wręcz pachnie, szkoda, że
zapachy są nietrwałe, chciałoby się je zatrzymać dłużej – razem z sympatią dla
bohaterów i w ogóle jakąś pamięcią o książce. Operacja… w głowie nie zostaje, bo akcja toczy się aż zbyt
wartko, (coś łatwo przyszło i łatwo poszło), a mimo tego trudno dać się jej
porwać. Rozczarowuje też zakończenie, sprawia wrażenie dosztukowanego.
Podsumowując,
książkę polecam jako prosty czasoumilacz, aplikowany, gdy zmęczenie daje się we
znaki i szukamy czegoś niezobowiązującego. Lub kiedy brak pod ręką lepszej
lektury. Nie rozczarują się też ci, którzy lubią rzeczy tak złe, że aż dobre
(każdy chyba zna to zjawisko), szukający książki do pociągu i czytelnicy
młodociani. Dla tych ostatnich książka Pilipiuka będzie nawet wskazaną – to, co
mogłoby drażnić dorosłego, całkiem serio można traktować jako dobre treści dla
młodszych: a nuż złapią bakcyla nauk ścisłych, pomyślą, że historia to fajna i
niegłupia rzecz, pozytywnie zawstydzą się niewiedzą o przeszłości, próbując ją
potem zamienić na wiedzę, zobaczą w bohaterach godną naśladowania dojrzałość i
odpowiedzialność. Gdyby nie grzeczne, oszczędne i w zasadzie pełniące rolę
dodatku opcjonalnego sceny erotyczne, można by nawet nazwać Operację… książką młodzieżową.
Wszyscy
ci, którzy liczyli na ambitniejszą nieco restaurację zaśniedziałego motywu
podróży w czasie, z mocniejszą podporą naukową czy logiczną, na nieco bardziej
skłaniającą ku refleksji jego obudowę – mogą się srodze zawieść. Dla tej grupy
czytelników garść pomysłów i fajerwerki w postaci szczegółów historycznych –
mogą się okazać zachętą niewystarczającą. Nawet jeśli „tylko” o rozrywkę chodzi.
Pilipiuk to już właściwie nie pisarz, tylko producent beletrystycznej masówki. Bardzo ładnie to uchwyciłaś w recenzji.
OdpowiedzUsuńBo to jest książka stricte młodzieżowa i autor nigdy tego nie ukrywał. Dlatego sceny erotyczne są grzeczne - pisane pod 13-latków. Dlatego bohaterowie są jednowymiarowo szlachetni i odważni. I stąd cała dydaktyka historyczna...
OdpowiedzUsuń