Tekst umieściłam jako posta w konkursie „O kolorach się nie dyskutuje” na LubimyCzytać.pl. Cóż, nie udało mi się zgarnąć nagrody, książki Ilony Felicjańskiej „Wszystkie odcienie czerni”, ale niespecjalnie żałuję porażki. Wybór jury jest dla mnie nieco... zaskakujący, natomiast o wzięciu udziału w rywalizacji i tak zadecydował wdzięczny temat, nie sama książka. Swoją impresję zatytułowałam prosto: Noir. Specjalnie dla Czytelników Lektury Specjalnej, oto i ona w niezmienionej formie.
Potem już musiałam ją pocałować,
czasoprzestrzeń skrzywiła się, wpychając mnie w ramiona istoty kapryśnej i
dzikiej.
Teraz wiem, że wieczorne niebo,
rozcięte ukośnikami pomarańczowego światła latarń, jest brunatne, nie czarne.
A w ocienionym źródle woda
przypomina gęsty olej.
Że mroczki przed oczami, wywołane
nagłą słabością, są skondensowaną zielenią, a najczarniejszy kot błyszczy
granatową sierścią.
Fałsz okazuje się miękkim
rysunkiem węglowym. Pyłek węgla podstępnie osiada na wszystkim obok rysunku, czerń
przyboru jest wyblakła.
Prawdy nie spierzesz, wdrukowała
się.
Jedno i drugie brudzi.
Jak niewiele trzeba, by płaszcz
własny stał się ponurym drabem z kosą w dłoni, w ciasnej uliczce.
Spoglądam na stolik nocny, bukiet
kwiatów kły szczerzy.
Filcowa ciemność wpełza na kołdrę
i podgląda.
Jasna cholera.
Byle do świtu, byle przetrwać do
świtu.
A kiedy się budzę, kpię z
nerwowym uśmieszkiem:
To tylko achromat, nawet nie
kolor.
Idealna czerń nie istnieje.
Żegnajcie śmieszne cienie,
dzieciństwa Gargamele, płoszące każdą sensowną myśl. Adieu.
Anemiczny poranek, siąpi
kapuśniaczek. Atramentowo.
Czy to zimę, czystą kartkę,
zadrukowano, czy może na czarnym futrze głupiego królika tańczą białe ludzkie
gnidy? Jak też styczniowy ziąb uzłośliwia na ludzi, strach patrzeć. Na
kamienice zaciekami oblazłe jak liszajem.
Brudny śnieg na obrzeżach ulic
śmieje mi się w oczy.
Źrenice, powiada, źrenice też
masz czarne…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz