wtorek, 15 października 2013

Pod Specjalnym Nasłuchem: Kujony, wyścigi i Slow Reading, czyli nie dajmy się zwariować


[...] Kiedyś określenia typu „mól książkowy” czy „pożeracz książek” miały (dla mnie; uściślam, bo podobne nazewnictwo nadal jest in plus wśród właśnie moli) pozytywne znaczenie. Ot, ktoś kto to dużo czyta. Może trochę wariat, ale nieszkodliwy i sympatyczny. Nieco outsider, trochę dziwak – ale osoba, z którą warto porozmawiać.

Dziś mól to częściej książkoholik. Nigdy nie uważałam, że bycie uzależnionym to powód do dumy. Oczywiście, pojęcia książkoholik nie używa się w znaczeniu zbliżonym do alkoholika czy morfinisty, uziemionych swoimi nałogami. Mimo zmrużenia oka, nie mogę jednak uznawać tego słowa za fortunne. Książkoholicy mi w tym nie pomagają.

W przypadku mola, człowieka całkiem wyparł czytelnik. To po pierwsze. Cenię sobie ludzi, dopiero potem czytelników, melomanów, kinomaniaków, gotów, hipisów, katolików, ateistów, białych, Chińczyków, czarodziejów czy mugoli. Mól tę kolejność wywraca na nice. Rozmowy o książkach rzadko schodzą w jego towarzystwie na dyskusje o literaturze (sic!), a jeszcze częściej osoba taka nie ma pojęcia, co dzieje się za oknem.

Nie ma też co liczyć na tolerancję mola dla innych pasji. Jeżeli nie czytasz, obsztorcuje cię od razu. Nieważne, że masz inne, nie gorsze bziki. Jeśli czytasz, możesz liczyć na akt łaski, aczkolwiek musisz poddać się prześwietleniu: ile, co, kiedy i czy zawsze, kiedy można. Trzeba odmówić lekturę jak paciorek – aj-aj, ciuś-ciuś, gdy tego nie zrobisz. Dochodzi do sytuacji kuriozalnej, w której „zwykły” czytacz, niemający do tej pory styczności z całą społecznością „okołoksiążkowców”, może poczuć się jak normals wpuszczony do subkultury. Czytać już nie wystarczy. Należy czytać na pełnym gazie.

Nie ma nic złego w czytaniu wiele, robieniu sobie list czytelniczych i ściągawek, kolekcjonowaniu książek, zapełnianiu kolejnych regałów.. Nie ma. Problem pojawia się wtedy, kiedy mól postanawia wszystkich wokół poinformować o swoim… zmartwieniu. Zmartwieniu! Razem z innymi podobnymi sobie przekracza kilkukrotnie czy nawet kilkusetkrotnie krajową średnią czytelniczą. Kupuje, pożycza, dostaje egzemplarze darmowe. To przecież świetnie! Świetnie? Ależ skąd!

Molowi nie wystarczy, że sam czyta i nawróci innych (nawróci, nie przekona, bo to już prawie religijne posłannictwo; więcej niż z asertywnym, promocyjnym podejściem do popularyzacji książek, fanatyczna misja ma niekiedy wspólnego z konkwistą; nieczytającego najpierw trzeba zawstydzić, wypłukać z brudów, potem dopiero brać na przemiał). Mól musi jeszcze wejść na szeroką orbitę całego „bycia w książkowym eterze”. Jeśli go zapytać, czy mądre jest kolekcjonowanie wzorów na paznokcie przez dziewczynę w blond włosach i różowej mini – to bardzo oględnie (mole nie chcą, by ktoś ich oskarżał o uleganie stereotypom) wskaże, że …owszem, no hm, może i niemądre to nie jest, ale większej wartości w sumie nie ma, no i…  Stop. A czy stosiki i wyliczenia, rankingi, wyścigi, akcje i wyzwania – to nie jest w pewnym sensie to samo, co kolekcjonowanie wzorków, figurek czy lalek Barbie? [...]

Całość felietonu na Latającej Holerze, statku co prawda kosmicznym, lecz przeze mnie zilustrowanej jako romantyczny żaglowiec. Zapraszam do lektury i polemiki!

5 komentarzy:

  1. Ciekawie piszesz aczkolwiek nie zgadzam się np. z tym:''
    Nie ma też co liczyć na tolerancję mola dla innych pasji. Jeżeli nie czytasz, obsztorcuje cię od razu. Nieważne, że masz inne, nie gorsze bziki. Jeśli czytasz, możesz liczyć na akt łaski, aczkolwiek musisz poddać się prześwietleniu: ile, co, kiedy i czy zawsze, kiedy można. Trzeba odmówić lekturę jak paciorek – aj-aj, ciuś-ciuś, gdy tego nie zrobisz. Dochodzi do sytuacji kuriozalnej, w której „zwykły” czytacz, niemający do tej pory styczności z całą społecznością „okołoksiążkowców”, może poczuć się jak normals wpuszczony do subkultury. Czytać już nie wystarczy. Należy czytać na pełnym gazie.''

    Dla mnie wszystkie pasje są wspaniałe i spotkałam mała liczbę osób, któreby akceptowały tylko osoby o takim samym hobby.

    (http://zapach-stron.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy aby z tymi pasjonatami, hobbystami i bzikami nie jest tak, że dla pełnego ich zrozumienia trzeba po prostu te ichnie szaleństwa podzielać? Trzeba się w nich unurzać i wytaplać, trzeba się nimi najeść, nażreć, nawpychać tak aż do rzygania – za przeproszeniem. A może i trzeba zwymiotować, zwrócić, oczyścić się i dopiero zdecydować czy chcę znów, świadomie i z premedytacją oddać się swemu szaleństwu? Bo, że hobby to odmiana szaleństwa, to raczej nie podlega dyskusji.
    Co powoduje, że człowiek w środku zimy w trzaskającym mrozie lezie kilkaset metrów po zamarzniętej tafli wody po to, żeby wykuć okrągły otwór i przez następnych kilka godzin, w przenikliwym zimnie, moczyć w nim żyłkę z nadzieją na jakąś zdobycz – tylko szaleństwo, tylko pasja.
    Co powoduje, że ludzie lecą kilka tysięcy kilometrów do zabitej dechami dziury po to, żeby leźć w górę parę tysięcy metrów – najlepiej w zimie – i zdobyć koronę ziemi? Że zbyt ekstremalne? No to co powoduje, że człowiek zamiast nawalić się jak stodoła w noc sylwestrową, podejmuje postanowienie, że przeczyta w ciągu roku minimum 52 książki? Czy to nie wariactwo jest?
    Problem w tym, że wszelcy wariaci, neofici, fanatycy i boży szaleńcy za punkt honoru stawiają sobie podzielenie się swym szaleństwem z innymi. Pół biedy jeszcze, jak jest tak jak piszesz Specynko, że wobec braku zrozumienia dla pasji naszego rozmówcy trafiamy po prostu do „kosza” i tracimy jego zainteresowanie. Gorzej jeśli nasz pasjonat uzna, że za wszelką cenę powinniśmy do jego hobby przystąpić. Wtedy sytuacja kwalifikuje się do nadania komunikatu do Houston.

    Nie wyszła mi ani polemika ani filipika ale takie tam moje 3 grosze. Tylko, żałuję że całości nie mogę przeczytać tu w ramach „Lektury Specjalnej” tylko się musze za jakąś Holerną Latawicą uganiać. Nie lubię.
    uWażny Znajomy z czytelni

    OdpowiedzUsuń
  3. Znalazłem Latającą. Polubiłem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się Twój styl pisania, jak cchesz zerknij na moj portalik tu

    OdpowiedzUsuń
  5. Wg mnie nie wszystkie informacje, które pojawiają się na blogach czytelniczych są zgodne z twardą rzeczywistością. Mam tu na myśli głównie te ogromne ilości przeczytanych, ba, wręcz pochłoniętych książek - co dzień, góra dwa coś nowego, i to wcale nie cieniutkiego. Osobiście zdarzyło mi się czytać fragmenty dwóch moich tekstów, które użyte zostało do spłodzenia cudzej recenzji - moja teoria jest taka, że wielu takich blogerów książkowych pragnąc pozyskać jak najwięcej nowych, hitowych książek od wydawnictw, przesadza i zamawia więcej, niż jest w stanie przeczytać. W rezultacie lektura powieści do recenzji albo jest b. pobieżna, albo daną recenzję tworzy się na podstawie innych, cudzych. I takie zjawisko jest wg mnie najbardziej niebezpieczne - zapomina się o przyjemności, jaką winno dostarczać czytanie, a zaczyna się iść w ilość pochłoniętych lektur, jakby to miało być wyznacznikiem inteligencji, etc.

    Warto też zwrócić uwagę, jakie książki cieszą się największą poczytnością. Jestem w pełni świadom faktu, że nie powinno się oceniać ludzi na podstawie ich lektur, ale nie mogę powstrzymać się od ironicznego i gorzkiego uśmiechu, kiedy daną nowość ogląda się na kilkudziesięciu blogach, a recenzje jej poświęcone wyglądają niemal bliźniaczo i niemal zawsze są to teksty pochwalne, gloryfikujące wręcz. Nie mogę zrozumieć i pojąć takiego nastawienia się wyłącznie na nowości i bestsellery.

    Tekst bardzo ciekawy :)

    OdpowiedzUsuń