środa, 16 lipca 2014

Skarby nieutracone: refleksja pierwsza




Lipiec to namiętny miesiąc.

A namiętności nie są dobre.

Mieszka w nas chochlik, który kruchość chce potłuc (delikatność prowokuje do jej nadwyrężenia) zachwyt zracjonalizować (bo zachwyt urąga zimnemu, taksującemu rozsądkowi), a to, co kocha, egoistycznie posiąść i zniszczyć. Tak działają namiętności; wiążą się z radosną przyjemnością budowania wieży z klocków i niszczenia jej. Wciąż na nowo. Namiętności nie mają wyłącznie pozytywnego znaku. Truizm? Niby tak. Jeśli jednak spojrzeć na świat za oknem, który z przeżywania doraźnych przyjemności uczynił sobie pryncypium, trudno nie zwątpić, czy wszyscy wiedzą, jak to z namiętnościami bywa.



I tak jest podczas kanikuły, a przynajmniej ze mną: w nagrzane wieczory opadają mnie myśli raczej chłodne. Może i dobrze, bo pozwalają schłodzić głowę i wydusić z siebie tekst potrzebny na wczoraj. W leniwe popołudnie przysiadam z kawą, która gorącem nie ustępuje tej zimowej i zamiast słodkiego nieróbstwa odczuwam skutki nieróbstwa niedobrego gatunku: tego ciążącego, depresyjnego. Miodowa kleistość powietrza i aura wakacji daleka od palm i riwiery wcale mi nie pomagają. Wiem, gdzie żyję i mieszkam (a palmowe krajobrazy akurat i tak średnio lubię). Wychodzę do ogrodu swojego lub dziadków i czuję ściśnięcie serca: nie umiem i nie chcę stąd odchodzić. Chcę i
rozmyślam się natychmiast .